Nagrywając na tym samym boomboxie, który zapoczątkował jego karierę, John Darnielle powraca do swoich korzeni lo-fi na album o alienacji, starożytnych poganach, i robi to przez cały rok razem.

Muzyka Johna Darnielle'a przychodzi tak stabilnie i z taką konsekwencją, że zmiany, jakie przeszły Koziołki Górskie, mogą się wydawać drugorzędne w stosunku do jego własnego rozwoju jako pisarza. W ciągu ostatnich trzech dekad, projekt z najsamotniejszym pochodzeniem - mężczyzną w domu z gitarą akustyczną, prymitywnym magnetofonem i szczypanym, niepowtarzalnym głosem - rozrósł się do pełnego zespołu z własnym, charakterystycznym i rozszerzającym się brzmieniem. Ich albumy z ostatnich 10 lat zwróciły uwagę na otaczających go muzyków: długoletniego basistę Petera Hughesa, perkusistę Jona Wurstera, multiinstrumentalistę Matta Douglasa i współpracowników, którzy od męskiego chóru po producenta metalu, orkiestrę symfoniczną i sekcję rogów. Można sobie wyobrazić trajektorię, w której Darnielle wtapia się głębiej w ten pierwszy plan, badając jak każda nowa ozdoba wpływa na kadencję jego bogatej, referencyjnej opowieści.

Taki był plan jeszcze miesiąc temu, gdy kwartet zebrał się, by pracować nad kontynuacją bujnego roku 2019. W League With Dragons. Ale ponieważ efekty COVID-19 uniemożliwiły dalsze wspólne nagrywanie, a przygotowany przez Darnielle materiał zaczął się czuć sprzeczny z nasilającym się cyklem wiadomości, wrócił do domu i zmienił plany. W swojej sypialni, podczas 90-minutowych przerw od rodziny, pisał jedną nową piosenkę dziennie, a wszystkie inspirowane były Kroniką ostatnich pogan, gęstym tekstem opublikowanym w 1990 roku przez francuskiego historyka Pierre'a Chuvina. W trosce o bezpośredniość - a może i znajomość - nagrywał każdą piosenkę na boomboxie Panasonic RX-FT500, który dokumentował jego najwcześniejsze kompozycje.

Ten właśnie boombox, zakupiony pod koniec lat 80-tych, służył Darnielle'owi jako pierwszy niezbędny współpracownik, jego surowy, nieubłagany wir, niegdyś nierozerwalnie związany z jego pisaniem piosenek. Był tak integralny, że część jego oddanych fanów poczuła się zdradzona, gdy podpisał kontrakt z 4AD po klasycznej wersji z 2002 roku. All Hail West Texas i zabrał do profesjonalnych studiów, zaadoptował czystsze tekstury, a w końcu zatrudnił zespół. Dla tego kontyngentu fanów, jego nowy album, "Songs for Pierre Chuvin", może oznaczać długo oczekiwany powrót do formy; jest to krótka, ale przemyślana kolekcja naznaczona oldschoolową produkcją, głębokimi aluzjami do jego śpiewnika i występami, które można by umieścić wśród tych wczesnych filarów. Nie ma jednak ochoty na marudzenie. Pomimo znajomego brzmienia i starej oprawy (IV i V wiek), piosenki te nigdy nie oglądają się zbyt długo za siebie. Czują się jak kolejny krok do przodu.

Z biegiem lat Darnielle coraz lepiej radzi sobie z podsumowywaniem różnych światopoglądów swoich bohaterów w chwytliwych, mało prawdopodobnych refrenach. Jak w przypadku wszystkiego, co umieszcza na taśmie, jest tu kilka osób, które mogłyby śpiewać razem z nimi, zanim zacznie się drugi werset. Chór otwierającej piosenki, "Aulon Raid", nadaje ton: "We will deeal with you/Me and my paaaa-gan crew." Te obserwacje z rozpadającego się społeczeństwa są na przemian pełne nadziei, tęsknoty i wściekłości. Samotnie Darnielle czerpie radość ze znalezienia odpowiedniego tła dla każdej historii, od szumu Casio w "Zalesionych wzgórzach wzdłuż Morza Czarnego" do harówki w "Dopóki Olimp powróci". Nawet jeśli nigdy nie byłeś członkiem małej społeczności obawiającej się wyginięcia - powiedzmy, że starożytni poganie z rąk chrześcijan lub puryści lo-fi opłakują bardziej wypolerowaną technikę - jego słowa brzmią prawą ręką.

Pośród społecznego zdystansowania i masowych odwołań ostatniego miesiąca, myślałem już o muzyce Darnielle. Jego katalog jest pełen odesów do małych społeczności, które budujemy dla siebie: boskich zgromadzeń na koncertach rockowych ("Szatański Mesjasz") i meczach zapaśniczych (2015 r.). Pobić mistrza); wśród ludzi o podobnych zależnościach (2004's We Shall All Be Healed) i wyborach mody (2017's Gotów). Pisał też z kieszeni głębokiej izolacji. Jego cichy album Get Lonely z 2006 roku jest w całości poświęcony tej tematyce, z otwierającym go utworem, który spędza swój czas zastanawiając się nad nieodłącznym niebezpieczeństwem wyjścia z domu. Pierre Chuvin znajduje swoje miejsce wśród tych rozpaczliwych historii. "Return the peace you took from me/Give me back my community" - śpiewa późno w albumie. W innej piosence, postać rzuca sceptyczne oko z jego zboczowego wygnania: "Czasem zapomina, że są tam miasta na dole", śpiewa wierszem rzeczowym, jego ton gdzieś pomiędzy samowystarczalnością a całkowitą alienacją.

W takich chwilach, jak te, pisarstwo Darnielle czuje się na nowo politycznie i szeroko zakrojone, pocieszające przejście od bardziej wyspiarskich narracji z jego ostatnich kilku concept albumów. Ale zamyka płytę kijem głową do swojej własnej mitologii. Na kulminacyjnym "Exegetic Chains" Darnielle wyraża wdzięczność za wierny kujon jego boomboxu i ponownie wciela w życie chór jego podpisanej piosenki: "Przebrnij przez ten rok", nalega w mgnieniu oka, "jeśli nas zabije." Jest to echo przesłania, które często wykrzykuje się przez łzy na końcu jego przedstawień: osobista mantra wyszła na zewnątrz, stara modlitwa śpiewana jak intymne rady. To, jak sugeruje, jest sposób, w jaki możemy sobie poradzić. Kiedy zaczął pisać piosenki, nagrywanie na taśmę było koniecznością: szybki, niedrogi sposób dokumentowania swoich myśli. Teraz jest to gest wiary. Dochód z tego wydawnictwa trafia do jego kolegów z zespołu, do ludzi, którzy liczą na jego pracę w zamian za dochód. Pierwszy bieg wyprzedał się w ciągu kilku minut; obecnie jest w trzeciej kolejności. Chce się upewnić, że ludzie, którzy go potrzebują, usłyszą go, że mogą go trzymać w rękach.